Wiem, że to dziwne, wstawiać dwa filmy do jednego tematu, ale obydwa wydały mi się wyjątkowo podobne.
"Chopper" jest filmem produkcji australijskiej, "Bronson" brytyjskiej, obydwa filmy są baaaardzo skróconymi biografiami znanych kryminalistów. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że panowie, którzy są tematem owych produkcji są - jak ja to lubię ich nazywać - celebrity kryminalistami. Wiem, makaronizm. Otóż Mark "Chopper" Reid jest w Australii bardzo znanym - i co dziwne: szanowanym przez większą część opinii publicznej - człowiekiem. Zasłynął tym, że wymuszał pieniądze od bossów narkotykowych (torturował ich poprzez obcinanie im palców u stóp - stąd ksywka "Chopper"). Z kolei Charles Bronson (właściwie Michael Peterson - tak, ksywę ma po aktorze znanym głównie z serii "Życzenie Śmierci". Osobiście najbardziej polecam część trzecią) to jeden z najniebezpieczniejszych i zdecydowanie najdroższy w utrzymaniu więzień w historii Wielkiej Brytanii. Facet spędził 36 lat życia w więzieniu, z czego jakieś 34 lata przesiedział w izolatce.
Ok, mamy ciekawych bohaterów, teraz musimy mieć odpowiednich aktorów, którzy mogliby się w nich wcielić. Tutaj twórcy obydwu filmów spisali się na medal - w "Choppera" wciela się Eric Bana, znany głownie z roli Hektora w typowo hollywódzkiej (?) wersji "Troji"(tak się to chyba pisze, ortofaszyści, krzyczeć jakby co), gdzie to grał przystojniaczka latającego w skórzanej miniówie. Tutaj jest psychopatycznym mordercą z lekką nadwagą, obciętymi uszami oraz obleśnym wąsem. A do tego jest jeszcze szczerbaty, najs. Dedykacja aktora dla roli jak najbardziej mi się podobała, pokazuje to kunszt i warsztat, jaki powinien być wymagany od znanego aktora. W Bronsona z kolei wcielił się Tom Hardy, kolejny piękniś, którego gdzieś tam widziałem, ale nie pamiętam gdzie. Doje*any, łysy, z wąsem, a przy tym kompletnie nieobliczalny. No właśnie. Nieobliczalność. Obydwaj aktorzy doskonale uchwycili ten psychopatyczny aspekt zarówno Bronsona jak i Reid'a. Ci ludzie są kompletnie nieobliczalni. W jednej chwili się śmieją, żartują, a w drugiej zaczynają wrzeszczeć i używać przemocy.
Jednakże obydwa filmy mogę określić jedynie jako "wyższe stany średnie". Co zawodzi w obydwu produkcjach? Scenariusz. Co prawda zarówno "Chopper" jak i "Bronson" mają w sobie pewną wartość artystyczną, bardzo dużą rolę spełnia w nich muzyka, nadaje ona ton wydarzeniom, które widzimy na ekranie, ponadto niektóre sceny są stylizowane na przedstawienie teatralne. Użyte jest w nich specyficzne oświetlenie, dialogi są napisanie wierszem, itede, itepe, jednak filmy są zwyczajnie ZA KRÓTKIE. To są biografie ludzi, którzy urządali bunty w więzieniach, uczestniczyli w wielu rozbojach, więzili ludzi dla okupu, a obydwa filmy trwają poniżej 1,5 h. I jak wszystkie te wydarzenia wcisnąć w tak małą przestrzeń czasową? Nie da się, dlatego miałem wrażenie, że niektóre sceny po prostu się nie kleiły, historia była opowiedziana zbyt szybko. W "Chopperze" nigdy nie zobaczymy, jak tytułowy bohater obcina palce bossom narkotykowym, w "Bronsonie" często widzimy tylko fotosy, czy urywki z bójek pomiędzy Charles a strażnikami, czy współwięzniami. No i nie dowiedziałem się, dlaczego Chopper jest w Australii aż tak popularny. Z kolei po zobaczenia "Bronsona" miałem wrażenie, że główny bohater był aspołecznym idiotą. Wszystko robił tylko i wyłącznie dla sławy (do czego zresztą się przyznaje), a zaczął od napadu NA POCZTĘ. Brawo. Poza tym, jeżeli facet pragnął sławy, to ją dostał, czego najlepszym dowodem jest to, że opisywany tu film po prostu istnieje i się o nim mówi/pisze. Trochę dziwne uczucie, jakby gloryfikacja bezmyślnej przemocy.
Tak BTW - w "Bronsonie" jest pewna piosenka, która reprezentuje pewien specyficzny nurt muzyczny. Wiecie, typ "piosenka wkurza niemiłosiernie, ale cały czas gra mi w głowie i nie chce przestać". BABACH!
http://www.youtube.com/watch?v=vTvgaDmmtmc
A co wy sądzicie o tych filmach? Skłoniły was do jakichkolwiek refleksji?