Poll: Czy wstawiać kolejne rozdziały?
Tak.
Nie.
[Show Results]
 
Post Reply 
Oblicze Wilka - mojego autorstwa.
Author Message
Hell_Baron Offline
*

Posts: 34
Joined: Apr 2013 {socialsites}


Post: #1
Oblicze Wilka - mojego autorstwa.
Witam wszystkich,

na początek kilka słów wstępu. Podjąłem się napisania książki i pomyślałem, że skoro i tak nigdy jej nie wydam to może chociaż podzielę się moimi wypocinami z Wami, przy okazji zgarniając srogie batogi. Jeśli jest na tyle dobrze, by umieszczać dalsze rozdziały to proszę o stosowną informację w tym temacie, to samo tyczy się wszelkich uwag i komentarzy.
Rozdziały będę dodawał co jakiś czas, jako że jeszcze nie ukończyłem mojego pseudo dzieła.

----------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział I
Pilne sprawy


Piątek wieczór, godzina 20:00. Normalnie o tej porze siedziałbym w swoim pokoju na Admiralskiej ale dziś moje plany na wieczór odbiegały od rutyny. Mózg mój zaprzątnięty dziesiątkami różnych tematów i przemyśleń nie miał chwili spokoju ani wytchnienia przez ostatnie pięć dni, a to z powodu nie ustającej pracy oraz silnego stresu wynikającego z ostatnich wydarzeń, które umysły normalnych ludzi zamieniłyby w apatyczne obiekty. Krocząc pośród ciemnych uliczek Krakowa, na których lampy gazowe nie zostały jeszcze zapalone, a jedynym światłem były przebłyski pochodzące z okien domostw, nie miałem pojęcia co czeka mnie za rogiem. Czy spotkam po raz kolejny tego dziwnego wędrowca, który nachodzi mnie praktycznie każdej nocy zarówno w snach, jak i na jawie pod moim mieszkaniem w kamienicy, nie dając mi przy tym spokoju, czy na mej drodze stanie kolejny zdesperowany mieszkaniec tego miasta, który w poszukiwaniu łatwego zarobku napada na ludzi, gdy zapada zmrok.
Na każdy dźwięk dochodzący zza moich pleców reagowałem jak człowiek znajdujący się w stanie głębokiej paranoi, odwracając się w błyskawicznym tempie lustrując przy tym okolice w obawie przed wyimaginowanym czyhającym niebezpieczeństwem. Wszystkie włókna moich mięśni były napięte, co sprawiało, że po dłuższym czasie czułem się jak po wielogodzinnej torturze wykonanej przez funkcjonariuszy policji. Nie mogłem znaleźć spokoju w swej umęczonej duszy, jedynym środkiem, który dawał mi możliwość oderwania się od rzeczywistości był „Bar u Włodzimierza”, który był celem mojego nocnego wypadu, znajdujący się na ulicy Jagiellońskiej, ulicy, która za dnia wyglądała jak rzeka złożona z ludzi, a nocną porą zamieniała się w miejsce spotkań osób różnego sortu, począwszy od pijanych synalków bogaczy, a skończywszy na żebrakach tworzących swoistą wizytówkę głównych ulic Krakowa.
Mijając kolejne zabudowania, w końcu, udało mi się dotrzeć do centrum, skąd do baru jest zaledwie kilkaset metrów. Tutaj poziom oświetlenia przestrzeni gwałtownie się zmienił, co nie spodobało się moim oczom, które byłem zmuszony mrużyć przez kilkanaście sekund zanim przyzwyczaiły się do nowych warunków. Dzisiejsza noc, jak na środek lipca, była wyjątkowo chłodna i pochmurna, mimo to na moim czole pojawiły się pierwsze kropelki potu wywołane nie temperaturą otoczenia, a ogólnym osłabieniem organizmu, które dopadało mnie na koniec każdego tygodnia. Na placu św. Wojciecha było jakieś zgromadzenie, prawdopodobnie studenci, którzy, podobnie jak ja, zmęczeni po tygodniu nauki raczyli się piwem i prowadzili dość hałaśliwą dyskusję, której tematu nie udało mi się rozszyfrować z powodu bełkotu podchmielonych młodzieńców. Oprócz grupy uczniów dostrzegłem również kilka zakochanych par, które chcąc skorzystać z uroków tutejszej okolicy wybrały się na spacer lub kierowały się do którejś z restauracji zlokalizowanych w centrum. W tym miejscu czułem się najbezpieczniej, a przynajmniej na tyle, by przystanąć i złapać parę oddechów „świeżego” miejskiego powietrza, które o tej porze dnia wydawało się być w miarę przyzwoite. Gdy tak stałem i oglądałem okolicę zacząłem zastanawiać się, czy mój wygląd pasuje do reszty otoczenia. Mój ubiór składający się z długiego płaszcza w wersji „na lato”, kapelusza trilby oraz garnituru, za który zapłaciłem spore pieniądze, mógł przywodzić na myśl jakiemuś przechodniu, że jestem urzędnikiem lub osobą, która udaje się na ważne spotkanie. Takie wrażenie chciałem właśnie sprawiać.
Minęło kilka minut i ruszyłem do baru, którego zarysy rosły w miarę robienia kolejnych kroków. Na ulicy było pusto, co odebrałem za dobry znak – nie lubię pijanych ćwoków, którzy szukają awantury i nie mają co ze sobą zrobić, a normalnych obywateli wpędzają w kłopoty z prawem lub bijatyki. Snopy światła wychodzące na ulicę przez okna mogły świadczyć o tym, że w środku znajduje się sporo osób, ponieważ Włodzimierz miał w zwyczaju zapalać tym więcej lamp im więcej gości przebywało w jego przybytku. Mówił mi, że robi tak, ponieważ lubi widzieć wszystkich klientów, a dodatkowym atutem jest fakt, że mocniejsze oświetlenie zmniejsza pokusę wśród złodziejaszków, aby ukraść czyjąś sakwę wypchaną złotymi. Muszę przyznać, że spośród wszystkich knajp, barów i restauracji, które przyszło mi odwiedzić, to właśnie „Bar u Włodzimierza” był najbardziej bezpiecznym obiektem. Jedyny wyjątek mógł stanowić lokal, o jakże adekwatnej nazwie, „Piwnice Królewskie”, którego gośćmi byli sami magnaci i bogate mieszczaństwo pochodzące z Krakowa oraz większych miast położonych niedaleko stolicy.
Dotarłem już do drzwi jednak nie wszedłem od razu do środka. Postanowiłem najpierw posłuchać, czy w środku nie ma jakiegoś zamieszania, które paradoksalnie mógłbym zakłócić wchodząc niespodziewanie do środka. Tak już mam - nie lubię zwracać na siebie uwagi. Wolę być cichym, działającym zza pleców innych jegomości, agentem, który w razie ewentualnej wpadki nie jest pierwszym podejrzanym, a najczęściej wychodzi bez szwanku zostawiając po sobie nierzadko duży bałagan. Odliczyłem minutę i nie słysząc żadnych podejrzanych dźwięków ze spokojem wkroczyłem w moją osobistą oazę spokoju, aby stawić się na wcześniej umówionym spotkaniu z pewnym waćpanem, którego tożsamości nie byłem do końca pewien. Moje źródła donosiły mi, że jest to facet wyglądający na czterdziestolatka, na którego głowie pojawiają się pierwsze siwe włosy, a twarz wygląda jak wyschnięte koryta rzek Afryki. Po zamknięciu drzwi za sobą objąłem salę wzrokiem w poszukiwaniu wszelkich elementów odbiegających od „normalności”, którą zwykłem już poznać jako stały klient tego lokalu. Ku mej uciesze tylko jedna osoba zauważyła moje pojawienie się, był to jakiś samotny funkcjonariusz policji siedzący na stołku przy barze, który najwidoczniej zatapiał swe żale i smutki w szklankach alkoholu, a sam bar wydawał się być w takim samym stanie, w jakim był podczas moich ostatnich odwiedzin.
Pierwsze kroki skierowałem w stronę dębowego stolika znajdującego się pod lewą ścianą patrząc z perspektywy osoby, która dopiero weszła do środka. Po przebyciu kilku metrów zauważyłem ruch po prawej stronie – był to Włodzimierz, właściciel, który machał do mnie ręką zza lady wyraźnie dając mi do wiadomości, że chce ze mną porozmawiać. Udałem się do Włodka, jako że nie spostrzegłem, aby mój kontakt siedział w umówionym miejscu to. Widok wesołej twarzy barmana wprawiała człowieka w dobry nastrój, tak też było ze mną.
Włodzimierz był człowiekiem wesołym i skromnym, a zarazem sprytnym i niewątpliwie inteligentnym, o czym mógł świadczyć sukces jaki odniósł otwierając swój własny bar i prowadząc go przez kilka lat, ciesząc się przy tym stałymi klientami i dobrą reputacją w okolicy. Na oko miał sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i muskulaturę atlety skrytą pod prostym i eleganckim odzieniem karczmarza. Mówił coś do swojego służącego – Tomasza – co sprawiało, że jego wąsy latały na wszystkie strony, a ręce pokazywały różne gesty. Włodzimierz uwielbiał gestykulować.
- Czołem Marek! – krzyknął swym tubalnym głosem poczym chwycił moją dłoń w żelaznym uścisku i długo jej nie puszczał.
- Witaj, witaj Włodku – odpowiedziałem ledwo ukrywając grymas bólu na twarzy wywołany mocarną grabą karczmarza – chciałeś się ze mną widzieć?
- Ano. Wiem o twoim spotkaniu z tym jegomościem, co wygląda jak cudzoziemiec. Mówił też z jakimś dziwnym akcentem, coś na styl germańskiego. Ale mniejsza o to. – powiedział jednym tchem wyjmując przy tym, z jednej z wielu kieszeni brązowego kaftanu, list, na którym dostrzegłem charakterystyczną pieczęć – Kazał mi to tobie przekazać i przeprosić w jego imieniu, że się na spotkaniu nie zjawił. Mówił też, żebyś jak najszybciej odczytał jego wiadomość.
Chwyciłem za list, uścisnąłem raz jeszcze dłoń Włodzimierza, który zadziwił mnie tym, że jak na rasowego gadułę wysłowił się w tak lakoniczny sposób, i ruszyłem do swojego stolika, aby się rozsiąść i przy jakimś dobrym jedzeniu oraz napitku zaznajomić się z zawartością koperty. Osadziłem się na dębowym krześle, które mimo swego topornego wyglądu było bardzo wygodne, a już po chwili podszedł Tomasz, który przyjął moje zamówienie – czerwone wino i ciastka krakowskie, których byłem wielkim smakoszem. Podsunąłem kopertę, a raczej pieczęć, bliżej swoich oczu aby dokładniej się jej przyjrzeć. Zerknąłem raz jeszcze, czy któraś z osób znajdujących się na sali mnie nie obserwuje, a następnie skierowałem wzrok na woskowy znak. Widniał na nim kruk z ukoronowaną głową skierowaną na zachód. Dodatkowo wokół tegoż zwierzęcia widniała inskrypcja – „Swiss Diplomatic Geschäftsstelle”. Szybko zestawiłem fakty. Mężczyzna, posługujący się językiem polskim z akcentem germańskim, który zostawił list zapieczętowany przez Szwajcarskie Biuro Dyplomatyczne mógł świadczyć o zawodzie tego pana, - prawdopodobnie był dyplomatą pochodzącym ze Szwajcarii i najwidoczniej miał jakąś sprawę do mnie, pilną sprawę skoro chciał mi ją przedstawić osobiście podczas dzisiejszego spotkania. Do cholery, nigdy nawet nie byłem za granicą, a i interesów nie prowadziłem w większym obrębie niż w okolicach Krakowa, więc jakie zadanie mógł mieć dla mnie cudzoziemiec.
Przyszedł czas na rozpieczętowanie koperty i przeczytanie listu. Woskowy znak z łatwością uległ moim dłoniom, a kartkę znajdującą się wewnątrz wydobyłem bez trudu. Lekko podniszczony i pożółkły papier mógł stwarzać iluzję starości, jednak wprawne oko, takie jak moje, dostrzegło, że stan listu był efektem specjalnych zabiegów, które są wykorzystywane przez księży, szlachtę i niektórych kupców w celu postarzenia papieru. Często byłem świadkiem procesów sądowych, których to sprawa dotyczyła podrabianych testamentów poddawanych takim właśnie zabiegom, które sprawiały, że kartka zyskiwała kilka fałszywych lat, co mogło dawać fałszywe przeświadczenie o tym, że nie został on sporządzony wczoraj, czy kilka dni wcześniej, a ma już swoje lata. Na szczęście podczas takich rozpraw na sali przebywali odpowiednio wykwalifikowani ludzie, którzy lepiej ode mnie potrafią dostrzec wszelkie przekręty znajdujące się na papierze.
Litery napisane z dokładnością (osoba pochodząca z innego kraju musiała włożyć sporo trudu, aby napisać list w swoim stylu ale w innym języku) dawały się z łatwością odczytać:

Zurych, 16 VI 1890
Szwajcaria

Szanowny Panie Marku Orłowski,
list ten trafi w pańskie ręce w przypadku, gdy nie będę mógł spotkać się z Panem osobiście.
Mam nadzieję, że nie uraziłem Pana swoją nieobecnością na wcześniej umówionym spotkaniu ale sprawy pilnej wagi wymagały mojej natychmiastowej interwencji przez co nie mogłem sobie pozwolić na rozmowę w cztery oczy. Prawdopodobnie nie spotkamy się wcale, jednakże nie ja jestem najważniejszy w całej sprawie. Przejdę może do meritum.
Szwajcarskie Biuro Dyplomacji, dla którego pracuję, proponuje Panu pracę w Zurychu, na stanowisku informatora oraz agenta do spraw specjalnych oraz osoby, która pośredniczyła by w interesach z Polakami znajdującymi się na terenie Szwajcarii. Wstępne zarobki wynosiłyby w przeliczeniu na polską walutę około 2000 złotych – w tej sprawie jesteśmy w stanie negocjować wyższe stawki, jeśli będzie taka potrzeba. Czas kontraktu – nieokreślony. Otrzymałby Pan szwajcarskie dokumenty tożsamości i wszelkie inne potrzebne dokumenty, aby mógł Pan żyć jak normalny obywatel. Zapewniamy również zakwaterowanie i pomoc w sprawach wszelkiego sortu.
W przypadku Pańskiego zainteresowania naszą ofertą prosimy o nie odpisywanie, a o przyjazd do Zurychu i zgłoszenie się pod następującym adresem: Wolfenstrasse 34. Nasza siedziba znajduje się w piwnicy do której wejście znajdzie Pan na tyłach budynku. Jeśli z jakichś powodów wpadnie Pan w kłopoty to polecamy udać się do zegarmistrza Guntera, którego sklep znajdzie Pan na ulicy Hoffenstrasse 11. Proszę wtedy powołać się na nazwisko Obersaless i podać następujące hasło: „Wolf Zähne”. Przypominam również, że ma Pan czas do końca lipca. Wraz z dniem 1 VIII 2013 propozycja wygasa i tu zaznaczamy, że nie będzie drugiej takiej oferty z naszej strony.

Z poważaniem
Szwajcarskie Biuro Dyplomatyczne.

Przyznam, że list ten wprawił mnie w osłupienie na kilka dobrych minut. Ktoś obserwujący moją twarz z boku mógłby pomyśleć, że właśnie przeczytałem list o niezadowalającej mnie treści, a było zupełnie inaczej. Sprawdziłem tekst raz jeszcze i upewniłem się, że wszystko zrozumiałem. Praca w Szwajcarii i to w Zurychu? Widocznie muszą mieć problemy ze znalezieniem odpowiednich ludzi na miejscu skoro wysyłają swoich sługusów aż do Krakowa w poszukiwaniu odpowiednich kandydatów na ten, prawdę mówiąc, kuszący wakat.
Złożyłem list i włożyłem go do koperty, a następnie schowałem ją do wewnętrznej kieszeni mojego płaszcza. Wstałem, podszedłem do baru gdzie zostawiłem 3 złote, a następnie wyszedłem z lokalu nie żegnając się z Włodzimierzem. Miałem teraz na głowie sprawy większej wagi, które wymagały dokładnego przeanalizowania i przemyślenia, a przede wszystkim klarownych myśli, które obecnie były zaburzone przez zmęczenie. Postanowiłem skorzystać z usług dorożkarskich, które w Krakowie dawały szansę na szybką i bezpieczną podróż w dowolny zakątek miasta, i pojechać do mojego mieszkania, gdzie czekało na mnie moje wygodne łoże oraz zimna kąpiel. Kierowca dorożki spiorunował mnie wzrokiem. Widocznie zwykł miewać w tych okolicach samych awanturników, więc nie zdziwiła mnie nagła zmiana grymasu twarzy, gdy wyszedłem z cieni, a moja twarz ukazała się w świetle gazowych lamp. Mój miarowy krok i pewna postawa ciała mogła dać kierowcy gwarancję, że nie szukam zwady, a potrzebuję jedynie skorzystać z jego usług. Wskoczyłem ostatkiem sił na wóz, którego siedzenia były wyściełane materiałem niewiadomego pochodzenia, usadowiłem się wygodnie i podałem adres pod który chcę się dostać – Admiralska 44.



Obudziło mnie natarczywe pukanie do drzwi. Od razu zerwałem się z łóżka w obawie przed napadem, jednak zaraz się opamiętałem i ze spokojem odetchnąłem. Jest sobota, więc nie powinni się tu kręcić żadni domokrążcy. Założyłem szlafrok i ruszyłem w stronę drzwi, aby sprawdzić kto chce się ze mną tak pilnie spotkać. Być może był to któryś z tych obłąkanych sekciarzy, których starałem się omijać szerokim łukiem, ponieważ stanowili pewnego rodzaju zagrożenie, a czasami potrafili wciskać starszym osobom pseudo relikwie, które według ich słów posiadały specjalne właściwości lecznicze w szczególności pożądane przez schorowanych starców szukających pomocy w różnych metodach. Zbliżyłem się do drzwi i wyjrzałem przez judasz.
Stał tam mężczyzna. Sądząc po ilości zmarszczek i szarawym zaroście była to osoba w podeszłym wieku jednak mająca tyle sił, aby przez dobre cztery minuty dobijać się do mojego mieszkania. Miał na sobie płaszcz podobny do mojego i beret jako okrycie głowy. Analizując jego wygląd nie mogłem stwierdzić kim jest ani czym się zajmuje.
- Kto waść? – zapytałem nie otwierając.
- Nazywam się Hubert Koźlik, jestem państwowym urzędnikiem, proszę otworzyć te diabelskie drzwi! – wymawiając kolejne wyrazy podnosił ton przechodząc do krzyku, który nie miał żadnej mocy i brzmiał zabawnie z ust takiej chudziny. Nie chciałem robić sobie awantur już w sobotni poranek, więc otworzyłem drzwi wejściowe.
- No, Panie Hubercie, co pana sprowadza do mnie? – mój łagodny głos wydawał się wyprowadzać go z równowagi, możliwe, że miał jakąś nerwice albo czekał go ciężki dzień.
- Marek Orłowski, zgadza się? – w odpowiedzi skinąłem głową – Na rozkaz księcia Kazimierza ma się pan stawić w Ogrodach Królewskich na Zamku Królewskim. Termin spotkania to poniedziałek, godzina 17:00. Będę na pana czekał przed bramą wjazdową, ponieważ nie ma pan odpowiednich uprawnień ani statutu społecznego, aby chadzać po terenie Zamku.
Statut. Ileż on znaczy w dzisiejszych czasach. Marny kawałek papieru lub nazwisko jakiegoś wielkiego rodu może zapewnić większe korzyści niż łeb na karku i ciekawe pomysły na biznes. Spotykałem na swej życiowej drodze masę ludzi z obydwu stron i przyznaję z całą odpowiedzialnością, że inteligentni i dobrze wykształceni ludzie z wysokim statutem stanowią mały odsetek naszego społeczeństwa. Wynika to z tego, że dzieci bogatych rodów nie odczuwają potrzeby zdobywania wiedzy i zapewniania sobie spokojnej przyszłości, ponieważ wierzą, iż majątek ich rodziców, czy nawet dziadków, zapewni im dostatnie życie bez wykonywania jakichkolwiek prac.
- Rozumiem, że nie mogę odmówić? – wyraz twarzy urzędnika dał mi do zrozumienia, że nie – Niech tak będzie. Pojawię się pod bramą o umówionej godzinie. Czy mam coś ze sobą zabrać?
- Nie. Wystarczy odpowiedni ubiór oraz sama pańska obecność. – odpowiedział Hubert – Jeśli nie ma pan więcej pytań to muszę pana przeprosić, ponieważ pilne sprawy nie pozwalają mi na marnowanie czasu.
- Oczywiście. Dziękuję za wieści i życzę miłego dnia. – z uśmiechem na twarzy odpowiedziałem starcowi, który tylko obrócił się na pięcie, z wysoko zadartym nosem, i energicznie ruszył po schodach do wyjścia z kamienicy.
Zamknąłem drzwi i skierowałem się do kuchni, gdzie zaparzyłem moją ulubioną kawę, którą zamierzałem się raczyć podczas układania moich burzliwych myśli.
Szwajcaria.
Zurych.
Praca.
Niestety ale wizyta pana Koźlika zburzyła moje plany dotyczące przemyślenia tej oferty. Teraz muszę zastanowić się z jakiego powodu zostałem wezwany przed oblicze samego księcia. Czyżbym coś przeskrobał? A może dostanę jakieś specjalne zlecenie, które będzie ściśle tajne, a zapłata na tyle kusząca, żeby się jego podjąć? Stuprocentową odpowiedź na moje pytania uzyskam w poniedziałek.
(This post was last modified: 14-06-2013 18:49 by Hell_Baron.)
14-06-2013 18:47
Find all posts by this user Quote this message in a reply
gremlin Offline
*

Posts: 212
Joined: Sep 2012 {socialsites}


Post: #2
RE: Oblicze Wilka - mojego autorstwa.
Samego wydawania nie przekreślałbym, sprawdź chociażby ten serwis: http://wydaje.pl/(oferowali kiedyś podwójną korektę, a przydałaby Ci się jakakolwiek).

Jeśli chodzi o pierwszy rozdział, to takie nijakie czytadło. Nie jest źle, ale szału nie ma. Żeby chociaż było to napisane wg przepisu Hitchcocka, to miałbym ochotę na więcej pomimo błędów, a póki co to zero akcji, trzęsień ziemi i cycków. Fabuła też zanosi się na sztampową, ale może byłbym miło zaskoczony po przeczytaniu reszty. Nie chcę Ci podcinać skrzydeł, po prostu to nie jest odpowiedni fragment, żeby pytać "i co? fajne?".

BTW Marek Orłowski. Któryś z polskich fantastów chyba bardzo lubi to nazwisko (lub bardzo podobne) i często* w opowiadaniach je wykorzystuje, nie pamiętam tylko który.

*)czyt. w paru, które przeczytałem

Screw you guys, I'm goin' home!
16-06-2013 00:47
Find all posts by this user Quote this message in a reply
Grzybiarz Offline
*

Posts: 39
Joined: Feb 2012 {socialsites}


Post: #3
RE: Oblicze Wilka - mojego autorstwa.
" Miał na sobie (...) beret jako okrycie głowy."
Wybacz, ale to po prostu nie jest dobrze napisany tekst. Główny bohater widać, uwielbia robić za narratora. W niektórych przypadkach nie stanowi to problemu, ale weźmy pod uwagę fakt, iż jest on mieszkańcem Krakowa, który wyraźnie zna miasto. Po co więc miałby tak dokładnie opisywać wszystkie szczegóły miasta dotyczące? Nie ma o najmniejszego sensu, chyba, że chciałby opowiedzieć swoją historię komuś żyjącemu w miejscu bardzo odmiennym, nic na to jednak nie wskazuje.

Przychodzi mi tu na myśl cytat z Fallouta, który przypadł mi do gustu. Otóż, bohater zmuszony przez gracza do zbadania butelki napoju o nazwie "Nuka-Cola", opisuje obiekt jako "Zwykłą Nuka-Colę".
Być może coś pokręciłem z tym cytatem, ale sens pozostaje ten sam. Dla bohatera Nuka-Cola jest czymś zwyczajnym i niewartym uwagi. Bohater Twojej powieści opisuje
w s z y s t k o.

Zdaję sobie również sprawę z tego, że sposobem pisania chciałeś oddać klimat tamtych lat, gdy po ulicach spacerowali dżentelmeni w melonikach i damy w gronostajowych kołnierzach, ale nie do końca Ci to wyszło. Postacie zamiast kulturalnych sprawiają wrażenie sztucznych i niepewnych tego co mówią.

Podsumowując kiepsko, bardzo kiepsko. Przykro mi, ale wiele musisz jeszcze poprawić.
22-04-2014 12:56
Find all posts by this user Quote this message in a reply
Post Reply 


Forum Jump:


User(s) browsing this thread: 1 Guest(s)
Strona główna | Return to Top | Return to Content | Lite (Archive) Mode | RSS Syndication | Forum GTAV.net.pl - Grand Theft Auto 5