Na jedynkę czekałem jak na ponowne przyjście Chrystusa. Kupiłem wersję na X360 niemalże zaraz po premierze (akurat zbliżały się moje urodziny, tak więc specjalnie się nie wykosztowałem). Paczka przyszła w dniu moich urodzin. Włączam konsolę, a to cholerstwo postanowiło się zawiesić. RROD. Miesiąc serwisowania. Konsola wraca, gram.

O ile główny wątek to jeszcze jak cię mogę, o tyle zadania poboczne to jakiś żart. Idź tam, powystrzelaj tych (zawsze w identycznym budynku), zabierz coś/pogadaj z ludkiem, wróć po nagrodę. Wspaniale, gra roku po prostu.

System dialogowy: nie dość, że był to fail, to jeszcze utwierdził ten trend w reszcie RPG-ów. Ile razy moja postać mówiła kompletnie co innego, niż chciałem, żeby powiedziała.

Walka była nudna. Przy zadaniach z wątku głównego bawiłem się nawet nieźle, pobocznych prawie w ogóle nie robiłem, bo i tak wszystkie polegały na tym samy. Eksploracja planet za pomocą Mako również nie należała do najciekawszych.

Ogólnie po przejściu ME miałem już dość. O dwójce nawet nie chciałem słyszeć, a co dopiero o części trzeciej. Zresztą, słyszałem, że w późniejszych częściach Bioware na siłę zaczęło wciskać na siłę motywy homoseksualne. A Miranda to chyba jakiś żart. W 2 może zagram, jak kiedyś dodadzą ją do CDA, na razie wystarczy mi, że już jedna gra z tej serii kurzy mi się na półce od ładnych paru lat. 9/10 od pism i serwisów branżowych to o wieeeele za dużo dla pierwszej części Mass Effect.

Moja genialna konkluzja? ME3 mam gdzieś. I tak już ta gra wywołała niemałą aferę z DLC, więc... tak. EA śmieje się graczom w twarz. Tak z ciekawości: kto z was grał w ME3 na piracie?